sobota, 4 listopada 2017

Vietnam-Hanoi

Docieramy do Wietnamu rano, jest sobota więc naszą hostka jest w domu, więc możemy prosto z lotniska do niej jechać i zostawić bagaże.
Pierwsza styczność z Wietnamczykiem: pytasz o drogę, o autobus... patrzy na Ciebie, głupio się uśmiecha, pokazujesz mu mapę, a on dalej nie rozumie... orientujesz się że tu dopiero będzie ciężko się dogadać.

Sprawdzamy też wzrost naszych nowych znajomych, rzeczywiście 170 cm to ktoś wyższy, dla tutejszych kobiet to wzrost raczej nieosiągalny.

Wc na lotnisku
Pierwszy autobus jaki wzięliśmy (nie pamiętam numeru, jechaliśmy do dzielnicy-Ha Dong) kosztował 8 000 dongow (vnd). Bilety kupuje się w autobusie, nie u kierowcy, a u "chłopa sprzedającego bilety". Jeździ sobie taki chłop z wachlarzem banknotów oraz z biletami, który oprócz tego że sprzedaje bilety, to jeszcze usadawia i ucisza ludzi (właściwie to tylko nas ucisza, Wietnamczycy mogą głośno mówić). Usadawia, czyli przesuwa tłumy na tyły, ale także wyszarpuje młodzież z siedzenia kiedy wchodzi starsza osoba do autobusu. Autobus zatrzymuje się na przystanku na kilka sekund, przykładowo kiedy wsiada 10 osób, to 4 wsiada do stojącego autobusu, pozostałe 6 wsiada w biegu, to samo z wysiadaniem.
Kiedy udało nam się znaleźć kogoś kto mówi po angielsku, staliśmy się atrakcja autobusu, a nawet dwóch. Kolega który przesiadal się z nami do kolejnego autobusu (drugi, który znał choć trochę angielski) kiedy pokazałam mu adres, odczytujac z wiadomości jaka dostałam przeczytał sobie nr tel naszej hostki i już po chwili do niej zadzwonił żeby się z nią dogadać, bo sam dokładnie nie wiedział jak tam dojechać. Śmieszna sytuacja, ale załatwiał nam że hostka będzie czekać na nas na przystanku (mieliśmy spotkać się pod jej mieszkaniem).
Kolejna rzecz, która rzuca się w oczy to smog. To co w Krakowie to pestka. Tu jest to dopiero koszmarem.
No i wiadomo korki uliczne, trabiace samochody nie wiadomo na kogo i dlaczego.
Zostawiamy bagaże na mieszkaniu i ruszamy do centrum. Znów autobus, tutaj już nie ważne ile przystanków ale wszystkie bilety (poza jednym bezpośrednio z lotniska) za 7 000 vnd. Trzeba coś zjeść więc zaczynamy od najpopularniejszej zupy Pho. Wietnamczycy mogą ja jeść na śniadanie, obiad i kolację. Jest to wywar na warzywach, z makaronem, mięsem i zielenina, często podawane też z limonka i papryczka chili.


Potem ruszamy w miasto.














Taka "praca" Wietnamczykow






Koguty rzeczywiście pieką w Hanoi


Wieczorem, akurat była sobota, miasto zaczyna żyć. Nie widać tych naburmuszonych twarzy, jest tylko muzyka, tance, wszyscy się bawią. Zupełnie inne życie szczególnie na Old Quater'ze.




Następnego dnia idąc na autobus, obserwujemy jak Wietnamczycy świętują niedzielne południe. Daliśmy się namówić na herbatę. Oni zaczynają jednak od piwa. Jak twierdzi jeden Wietnamczyk (bo tylko jeden zna angielski) świętują od rana w niedzielę, bo tylko wtedy mają czas dla znajomych, po południu czas dla rodziny.







Jajko iż zarodkiem w środku
Potem jeszcze do super marketu. Tak nam zabezpieczyłam torebki przed wejaciem do sklepu, żeby czasem czegoś nie ukraść.


W stronę centrum...







Fryzjer pierwsza klasa! 


Zagadką wciąż jest długi ,przeważnie jednen, paznokieć u mężczyzn.Niektórzy twierdzą że to nic nie znaczy, inni że to wyrażenie"nic nie muszę robić, mam wszystko", lub po prostu taka moda. Wygląda to okropnie.

Za długi paznokieć na małympalcu

Wieczorem ruszamy do Hue. Kupiliśmy Open Ticket w Sleeping busie.


Autobus jedzie z Hanoi do Sajgonu lub w odwrotną stronę. Cena biletu zależy liczby miast, w których chcemy się zatrzymać, im więcej przystanków tym większa cena. Jednak w każdym mieście należy zarezerwować dzień wcześniej miejsce na kolejna podróż. 







Pozdro,
T.

Ps. Zdrowie i humory dopisuja ;) Chociaż.. właśnie jeden osobnik z pokoju zaczyna głośno chrapać więc jutro wszystko może się zmienić...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz