niedziela, 19 listopada 2017

Thailand- Bangkok

Nie sposób nie wspomnieć jak dotarłyśmy do Bangkoku. Postawiliśmy sobie za cel dotarcie stopem do Bangkoku z Siem Reap (Kambodża) w jeden dzień, to około 450 km. Już po chwili, w drodze na wylotowke, zatrzymał się samochód, podwiózł nas zaledwie kilka km, by zostawić nas na ruchliwszej drodze.
A tam, już po chwili zatrzymuje się samochód, dwóch mnichów i kierowca. Wsiadamy. Początkowo wszytko jest ok, później trochę sytuacja wydawała się dziwna. Zawracamy, kierowca oznajmia, że oni jadą jeszcze zjeść śniadanie, a potem odwioza nas na granicę Kambodży z Tajlandia. Zaczynamy się nakręcać coraz bardziej, dlaczego nas zabrali skoro się chcą wracać. Poczestowali nas kawa, nagle rozdzwonil się telefon, samochód przyspieszył, a kierowca co chwilę patrzył przez lusterko na nas. Wjeżdżamy na biedniejsza wioskę, do jednego z domów. a tam... czeka już na nas śniadanie.


Jedna z kobiet specjalnej pojechała do sklepu do wodę dla nas. Za chwilę kontynuujemy naszą podróż. Po drodze okazuje się że ci mnichowie to Obrońcy Praw Człowieka w Kambodży :) ciężko było im zrozumieć że podrozujemy autostopem, ale się udało. Dojechaliśmy do granicy.




Powstało nawet na YouTube pewne nagranie z opisem całej sytuacji po khmersku oraz z naszymi krótkimi wypowiedziami po angielsku. Nie będę jednak tego udostępniać z pewnych względów, o których wie tylko wąskie grono :) zdradzę tylko że ma ponad 120 udostępnien na fb :)
Na granicy szybka kontrola paszportowa, wiza i ruszamy dalej. Zagrania nas jednak szybko pewien naganiacz busowy. Zgadzamy się za 8$ dojechać do Bangkoku. Problem jest taki, że mieliśmy ruszyć od razu. Okazuje się że jak narazie czekamy tylko my do busa, który ruszy jak uzbiera jeszcze 10 osób. Naganiacz bierze pieniądze i znika. Czekamy jakieś 2 godziny, nikt nie mówi po angielsku, głupie uśmiechy. Poziom zdenerwowania ciągle wzrasta.

Kierowca, który miał nas podwiesc pod sam hotel (kolejne kłamstwo naganiacza), zostawia nas w centrum.
Jest głośno, mimo że jest już późno, wydaje się jakby był dzień, wszystko jest oświetlone. My niestety nie wiemy jak dotrzeć do hostelu.


Jeden autobus, który jadąc na około niewiele przybliża nas do celu. Próbujemy łapać taksówkę, jednak żaden z kierowców nie wie gdzie jest hostel.


Docieramy metrem, potem chwilę bladzimy. Podwozi nas kierowca tuk tuka ostanie 2 km (podróż sponsoruje Taj, który nie zgodził się nad podnieść autem).

Jak na wstępie zdenerwował nas Bangkok tak już zostało do końca. 
Szczerze to nic ciekawego nie miał do zaoferowania. 
Świątynie, korki na jezdni, jedzenie uliczne niczym to się nie różni od tego co już widziałyśmy. 

Bez map, bez ambitnego planu spędzany dzień w Bangkoku.

Chinatown




Lumpini Park









Chatuach Market


Niby dużo i tanio, my nawet namiotu nie znalazłyśmy.

Wieczorem słynna ulica Khao San Road. Niestety kolejne rozczarowanie, kilka klubów, jedzenie bez szału, niesmaczne robaki, a za zrobienia im zdjęcia chcieli pieniądze...






No to na koniec jeszcze Nana Plaza.
Tu okazało się całkiem śmiesznie. Zdecydowanie bardziej imprezowa ulica. Dużo zagdkowych osób, kto, z kim, czy to bardziej kobieta czy mężczyzna...
Zadziwiający był fakt stojących na ulicy muzułmanek, ubranych w burki...

Bangkok zaliczony. Dla nas nie było tu jednak żadnego szału, pewnie dlatego że widziałyśmy już wiele podobnych miast w Azji Południowo- Wschodniej.


Pozdrowienia,
T.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz