wtorek, 21 listopada 2017

Thailand- Hitchhiking

Tym razem nie odpuszczamy. Chcemy przejechać autostopem z północy Tajlandii na same południe, z Chiang Mai, do Khao Sok National Park, to ponad 1400 km. Zakładamy że uda się to zrobić w dwa dni, po pierwszym dniu w zależności gdzie wyladujemy, zarezerwujemy hotel. Połowa tej trasy wypada w okolicy Bangkoku.
Mamy przygotowaną krótką wiadomość po tajsku, z informacją co chcemy zrobić i co to w ogóle jest stopowanie.
Historia tej karteczki:
Tłumaczymy recepcjoniscie (średnio znający język angielski), w jednym z hoteli, że chcemy łapać samochód stojąc na ulicy, chcemy jechać za darmo, żadne taxi, żadne autobusy... prosimy by opisał to co chcemy zrobić po tajsku, gdyż nie wiele ludzi zna angielski, nie wiele osób zna autostop
-rozumiesz co to jest autostop?-pytamy recepcjonisty w hotelu
- już tak- odpowiada, już pisząc coś na kartce
Po chwili, kiedy kartka zapełniła się tajskim pismem, recepcjonista stwierdza jednak, że nie wie komu tę kartkę możemy pokazać
-może na przystanku kierowcy autobusu?- mówi niezdecydowanie
-przecież mówiłyśmy, że nie jeździmy autobusem, dzięki- wychodzimy delikatnie zażenowane całą sytuacją
W kolejnym hotelu poszło lepiej. Chyba dostałyśmy to co chciałyśmy.



Wstajemy wcześnie rano, do drogi wylotowej mamy jakieś 5 km. Po około 1 km udaje się złapać pierwszego stopa. W środku miasta i to w dodatku tuk tuka, to prawie nie możliwe, nam się udało!!

Po chwili przesiadka do drugiego tuk tuka. Jesteśmy już na wylotówce.

Tam szybko, jednak na krótki odcinek, udaje nam się złapać stopa. Jedziemy na pace.
Za chwilę kolejny samochód się zatrzymuje.





I znów kolejny stop. Na każdy czekamy za ledwie kilka minut.


                                          


 Wszystko fajnie, ale tylko że każdy odcinek to maksymalnie 50 km. Jesteśmy zawsze bliżej celu, super.
No to kolejny stop już prosto do Bangkoku poprosimy- myślę głośno.

Czekamy na drodze i zatrzymuje się samochód, para Tajow.
- dokąd jedziecie?- Tajka wystawia telefon by napisać na nim miejscowość, do której jedziemy.
Nie chcemy ich przestraszyć, że aż do Bangkoku, bo jeśli tam nie jadą to mogą nas nie zabrać, jeśli nie rozumieją autostopowania.
-A Wy gdzie? - pytamy. Orientujemy się, że nie rozumieją angielskiego, ale na migi dajemy radę
-Bangkok- pada odpowiedź
- my też!- uradowane wsiadamy już do auta



Piękne jest to, że pośród 4 aut, które się zatrzymały, tylko jeden kieriwca mówił po angielsku. Z reszta dogadywaliśmy się na migi.
Ale to z tą parą (zdjęcie powyżej), było najweselej.
Używając internetowego tłumacza, próbujemy się jakoś porozumieć.
-" jesteś głodny jedwabiu?"- pada jedno z pierwszych pytań :)
-" masz jakiś problem jedwabiu?"- parskamy śmiechem, a Tajowie z poważna miną o co chodzi
Zjedliśmy razem obiad, potem czekałyśmy na nich jakieś 2 godziny, ponieważ byli na spotkaniu a my zdecydowaliśmy że wolimy z nimi zaczekać i bezpiecznie dojechać do Bangkoku. 
Przepraszali nas wiele razy, za to że ich spotkanie trwało aż 2 godziny, choć pierwsza wersja była 2-3 godziny i na tyle a nawet i więcej byłyśmy gotowe to i tak im było przykro, że tyle czekaliśmy. My jednak byłyśmy wdzieczne, że tak spory kawałek z nimi przyjechałyśmy. W Bangkoku zostawili nas centralnie pod drzwiami (ten sam hostel co podczas pierwszej wizyty w Bangkoku). 

Wczesnym rankiem, około 5.30, autobusem jedziemy poza miasto, by tam łapać auto. 






Kolejne dwa stopy, pokonalysmy dość długi dystans.




 Zostało około 100 km, niby niewiele, ale trasa prosto do parku, nie wielki ruch na drodze. Czekamy. Zatrzymuje się kobieta z dzieckiem. Słabo zna angielski, coś pokazuje że w tamtą stronę ale juz gdzies dzwoni. Wsiadamy na pakę, podjedziemy chociaż kawałek. Po jakiś 20 km, samochód zjeżdża w boczna ulicę. Stlukamy w szybę, żeby zatrzymać auto, chcemy wysiadać. Kobieta wysiada zza kierownicy i przekazuje nam wiadomość, że jedziemy na chwile do domu, a potem odwiezie nas do parku. Nie możemy uwierzyć. Szczęście nam wciąż dopisuje. Zatrzymujemy się w domu na jakieś 15 min, przesiadamy się do drugiego auta i całą rodzina jedziemy do hostelu.
Jeszcze tylko pocztówka z Polski dla tych Państwa i ogromnie dziękujemy. Kobieta zostawia nam swój numer telefonu, by dzwonić (ale nie wiem kiedy... tajski nie tak prosto zrozumieć)

Udało się, tak jak założyliśmy, w dwa dni pokonalismy ponad 1450 km. Podwoziło nas osiem samochodów i dwa tuk tuki. Zjadłyśmy obiad (Pat Thai), kanapkę z Burger Kinga, mini ptysie oraz wypiłyśmy 2l wody, to wszystko dostałyśmy od kierowców.
Kartkę z tajskim tłumaczeniem pokazałam tylko raz- Tajom, z którymi dojechaliśmy do Bangkoku. 
Pierwszego dnia, ani razu nie miałyśmy ze sobą kartonu z miejscowością, do której zmierzamy. Drugiego dnia chyba dwa razy.
Rozdalam 5 pocztówek z Polski.
Dużo śmiechu podczas jazdy oraz wiele radości z udanych akcji.
Na żadną podwózkę nie czekałyśmy dłużej niż 20 min.
Wydaje się więc łatwo łapać w Tajlandii stopa. Nawet język nie jest tu przeszkodą. 



Pozdrowienia,
T.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz