W Chiang Mai mamy już zarezerwowana wycieczke, "2 days, 1 night". W umówionym miejscu odbiera nas przewodnik, płacimy po 1200 bathow, zabieramy nasze wszystkie toboły i jedziemy. Grupa liczy 12 osób.
Pierwsza atrakcja to 20 min przejażdżka na słoniu. Różnie do tego ludzie podchodzą, ze względu na podobno złe traktowanie słoni, my się decydujemy.
W tym momencie kierowca wraca do domu, a więc zabieramy ze sobą wszystkie bagaże. Każdy po małym plecaku, tylko my z zaopatrzeniem na 2,5 miesiąca wyprawy. Następnie mamy lunch pod wodospadem. Godzinna przerwa, chętni kąpią się w wodospadzie.
Potem zaczynamy 3-godziny trekking. Początkowo stromo, idzie się ciężko. Uprzejmy przewodnik proponuje zamianę plecaków. 11 kg plecak zamieniam na 2 kg. Teraz idzie się całkiem łatwo.
![]() |
| Zamiana bagaży |
Docieramy do wioski, w której będziemy nocować.
Pięknie tu. Bez internetu, zamiast łazienki, wychodek i to bez światła. Wszyscy śpimy w jednym pokoju.
Kolacja smakuje wyjątkowo, pewnie dlatego że jesteśmy strasznie głodni. Dostajemy ryż z warzywami, zupa z ziemniakami.
Rano, po obfitym śniadaniu (jajko ona twardo, niezliczone kromki chleba, dżem, banany), część grupy, w tym my, rusza na trekking z innym przewodnikiem. Pozostała część, ze względu na 3 dniowy tour, ma inny plan.
Dzień zaczynamy od trekkingu.
Główną atrakcją dzisiejszego dnia jest bambusowy rafting. 40- minutowy spływ jest extra. Tyłki mamy mokre, kilka razy celowo kolyszemy się na bambusie, wpadając prawie do wody.
W cenie wycieczki jest jeszcze lunch. Potem wracamy już do hostelu.
To były superowe dwa dni. Szkoda, że nie udało się zobaczyć plemienia, w którym kobiety wydluzaja sobie szyję nosząc specjalne opaski. Niektóre wycieczki mają to w ofercie, niestety w tym terminie nie było już miejsc.
Życie toczy się tu zupełnie inaczej. Nie ma tu w pobliżu sklepów, brak dostępu do internetu. Na około kilka chałupek, a reszta to sama natura...
Pozdro,
T.
































































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz