Zacznijmy od Bostonu. Długo zbieralysmy się, żeby tam pojechać. W końcu udało się to zaplanować i zrealizować. Pojechałyśmy zaraz po pracy, bez wielkiego planu. Wszystko działo się tak szybko. Zwiedziliśmy centrum. Kamieniczki, drapacze chmur, parki to wszystko składało się na piękny obraz całego miasta. Widok z mostu wieczorem-bezcenny.
Nocleg miałyśmy znaleziony na couchsurfingu, bardzo udany.
Kolejny dzień... rano wstałyśmy po 5.00, by o 7.00 wyruszyć na wycieczkę do Niagary. Bilety kupowaliśmy przez internet w nocy z sobotę na niedzielę, by właśnie rano w poniedziałek wyruszyć do Niagary. Było to trochę ryzykowne, bo bilety miały przyjść do 1-2 dni roboczych. Na szczęście wszystko się udało.
Siedmiogodzinna podróż prowadziła do cudownego miejsca- trzy wodospady. Widok niesamowity. Zaczęłyśmy od Maid of Mist, czyli podplyniecie na stateczku pod same wodospady.
Później trochę wolnego czasu spędziłyśmy na robieniu zdjęć i przechadzce wzdłuż rzeki.
Wieczorem widzieliśmy jeszcze Illumination show, czyli kolorowe wodospady Niagary, które oglądaliśmy już w Kanadzie.
Potem pojechałyśmy do hotelu. Okiem housekeeperki sprawdzilysmy jak wyglądają pokoje. Warunki bardzo dobre. Rano amerykańskie śniadanie- pancake (a'la gofry) z syropem klonowym, mufinki, mini donaty, tosty, płatki z mlekiem, co kto chciały. Następnie pojechaliśmy do tysiąca wysp na Rzece Świętego Wawrzyńca. Tam spędziliśmy około 1,5 godz, by później wracać do Bostonu.
Wycieczka mega fajna. Jesteśmy bardzo zadowolone, że się na nią zdecydowaliśmy i że wszystko się udało, bo przez to zwlekanie z kupnem biletu nie wiele brakowało, żeby wyjazd się nie udał.
Pozdro, T.
























Nareszcieeeee:)
OdpowiedzUsuń